http://www.erodzina.com/jak-socjalizowac-male-dzieci/
100% PRAWDY!
Na pierwszy rzut oka to wszystko wydaje się tak logiczne, że ty, jako
zatroskany rodzic, nie możesz się już doczekać chwili, w której twoje
dziecko rozpocznie systematyczną edukację i socjalizację. Tymczasem jest
to doświadczenie, którego większość małych dzieci po prostu nie
potrzebuje. Małe dzieci to nie to samo, co mali dorośli. Nie myślą, nie
działają i nie reagują tak, jak dorośli. W ich przypadku przebieg
procesów umysłowych, emocjonalnych i społecznych jest zupełnie odmienny.
Wartość wczesnej edukacji od dawna jest kwestionowana przez
specjalistów [zajmujących się rozwojem] dzieci. Jednakże w długim
okresie to mity związane z wczesną socjalizacją mogą być większym
zagrożeniem. Małe dzieci są, co oczywiste, często niezwykle podniecone
tłumem rówieśników, ale w wieku przedszkolnym ta ekscytacja będzie dla
nich raczej źródłem zakłopotania i zmieszania, a nie drogą do
prawdziwego uspołecznienia. Wczesna socjalizacja często tak naprawdę
wywołuje tendencje antyspołeczne, robiąc z przedszkolaków małych
buntowników, o ile nie prawdziwych neurotyków. W okresie dojrzewania
tendencje te wywołują prawdziwe spustoszenie.
W 1902 r. czasopismo Ladies’ Home Journal jako pierwsze zamieściło na
swoich łamach dział listów od czytelników – pomysł ten jest teraz
powszechnie wykorzystywany w prasie. Jednym z [poruszanych przez
czytelników] zagadnień stał się wiek, w którym dzieci idą do szkoły. W
kolejnych listach rodzice przytaczali przykłady fizycznych i
psychicznych problemów zdrowotnych dzieci, które zbyt wcześnie poszły do
szkoły. Jeden z rodziców opisał eksperyment przeprowadzony przez kilka
rodzin. Odkryły one, że po przyjęciu urodzinowym jednego z dzieci, na
które zaproszono 20 czy 30 maluchów, mali uczestnicy byli zbyt
podnieceni, by zasnąć, a następnego dnia okazywali rozdrażnienie.
Podobne problemy nie pojawiły się, kiedy na przyjęcie zaproszono tylko
czworo czy pięcioro dzieci.
Dziś, po prawie 75 latach, warunki się zmieniły, ale wrażliwość
naszych dzieci pozostała taka sama. Wiele badań dowodzi, że żadna
instytucja zajmująca się socjalizacją dzieci nie wywiera tak silnie
pozytywnego wpływu ani nie zapewnia takiego poczucia bezpieczeństwa jak
rozsądni, konsekwentni rodzice [wychowujący swoje dzieci] w klimacie
ciepłego i odpowiadającego na ich potrzeby domu.
Psychologowie dziecięcy wykazują, że dzieci radzą sobie bardzo
dobrze, kiedy mogą działać wspólnie z jedną osobą bądź pracować w
niewielkiej grupie złożonej z dwóch do czterech osób. Kiedy jednak
spotykają się z grupą o liczebności klasy szkolnej po to, by
uczestniczyć w typowych dla szkoły zajęciach, stają się spięte i
zestresowane.
Jako rodzic, powinienem mądrze rozważyć, jakiego rodzaju istotą
społeczną chciałbym widzieć moje dziecko. Wielu przedszkolaków może
faktycznie zostać „zsocjalizowanych”, ale nie bądźcie zaskoczeni, jeśli
rozwiną w sobie negatywne zachowania społeczne. To może się zdarzyć
nawet wówczas, gdy nauczyciel czy opiekun jest ekspertem. Z drugiej
strony, małe dzieci, którym pozostawiono czas na osiągnięcie naturalnej
dojrzałości, z większym prawdopodobieństwem staną się altruistycznymi
istotami społecznymi, które zdołały rozwinąć w sobie pozytywne wzorce
zachowań społecznych.
Jakość społecznych zachowań dziecka zależy nie tyle od liczby dzieci,
z którymi zwykło się bawić, ile od jego emocjonalnej stabilności,
poczucia własnej wartości i nieegoistycznej troski o innych. Zazwyczaj
jest odzwierciedleniem jakości rodzicielskiego przykładu i siły
przywiązania do ciepłych, konsekwentnych rodziców.
Niedawno dwóch dziadków w dwóch niezależnych rozmowach stwierdziło,
że ich mali wnukowie są tak bystrzy i dojrzali, że nie ośmieliliby się
pozbawić ich „społecznej przewagi” przedszkola. [Tymczasem] dr Harold
McCurdy z Uniwersytetu Północnej Karoliny przeanalizował dzieciństwo 20
wybranych geniuszy i wyodrębnił trzy czynniki wspólne dla wszystkich
analizowanych wybitnych postaci historycznych. Na tej krótkiej liście
znalazły się następujące czynniki:
(1) wysoki poziom uwagi skupianej na dziecku przez rodziców i innych
dorosłych, wyrażanej w intensywnym kształceniu i, zazwyczaj, ogromnej
miłości; (2) izolacja od innych dzieci, zwłaszcza spoza rodziny; (3)
wybujała fantazja, jako reakcja na dwa wspomniane wcześniej czynniki.
Dr McCurdy zamknął swoje rozważania wnioskiem, że nasz system
edukacyjny w postaci znanej nam obecnie powoduje „redukcję wszystkich
trzech wspomnianych wyżej wartości do minimum” i, jak sądzi McCurdy,
raczej ogranicza niż wspiera wybitne jednostki.
Budując pozytywne zachowania społeczne
Nie jest
trudno zrozumieć pozytywne i negatywne wzorce zachowań społecznych.
Weźmy za przykład matkę, która angażuje swoje dziecko w prace domowe. Z
punktu widzenia dziecka bawi się ono „w dom” na najwyższym możliwym
poziomie. Kiedy dziecko zaczyna stawiać pierwsze kroki, może nauczyć się
odkładać swoje zabawki do pudełka w rogu pokoju. Może pomagać w
ścieleniu łóżek rozciągając narzuty i wygładzając prześcieradła.
Oczywiście na początku nie będzie zbyt pomocne, ale odrobina
cierpliwości pozwoli zasiać w nim ziarna porządku, odpowiedzialności i
pracowitości, które przy rozsądnej i konsekwentnej pielęgnacji wydadzą
owoce: umiejętność polegania na sobie i altruizm. Rozwinięte w ten
sposób silne poczucie własnej wartości jest podstawą rozwoju prawdziwie
stabilnego, społecznego dziecka – czy ogólniej: osoby w dowolnym wieku. W
chwili osiągnięcia wieku trzech czy czterech lat takie dziecko będzie
już potrafiło nakryć i posprzątać ze stołu, licząc noże, widelce, łyżki i
talerze, a przy tym rozwijając swój zmysł porządku i ucząc się podstaw
arytmetyki. Już wkrótce będzie pomagać przy przyrządzaniu potraw,
liczeniu jajek, odmierzaniu mąki i krojeniu jabłek, powiększając przy
tym zasób swojej wiedzy i umiejętności. Osiągając wiek ośmiu czy
dziewięciu lat – czyli dla większości dzieci najbardziej odpowiedni wiek
do rozpoczęcia nauki w szkole – będzie potrafiło posprzątać dom,
przygotować, a często nawet kupić jedzenie, wyprasować ubrania, przyszyć
guzik i być dla swoich rodziców pomocą, a nie obciążeniem.
To doświadczenie będzie jeszcze bardziej owocne, jeśli pewną część
dnia spędza z dziećmi – chłopcami i dziewczynkami – ojciec.
Zaangażowanie we wspólne wykonanie nawet najprostszych zabawek i wspólne
czynności takie jak pastowanie butów, mycie samochodu, pielenie ogrodu
czy budowa karmnika dla ptaków zostanie później odwzajemnione przez
dziecko, pomagając uniknąć buntu, który często można spodziewać się w
innym przypadku. Dla małego dziecka zwykły kawałek pomalowanej deski
jest wyzwaniem dla wyobraźni. To może być łódka, samochód, ciężarówka; a
z drugim kawałkiem deski – nawet samolot. Istotne jest to, że (1) on i
tata lub mama zbudowali go wspólnie i że (2) ta zabawka, w
przeciwieństwie do większości zabawek, pozostawia jakieś pole dla
wyobraźni. Twórcza iskra rozniecona przyjaźnią z rodzicem – czy to matką
czy ojcem – buduje w dzieciach tak pożądaną niezależność. Dzieci, które
dzielą z rodzicami domowe obowiązki, czują się potrzebne i chciane, a
ponadto czują, że ktoś na nich polega. Te doświadczenia są kamieniem
węgielnym poczucia własnej wartości i pozytywnych, altruistycznych
zachowań społecznych.
Niektórzy powiedzą, że to może działać na przedmieściach czy na wsi,
ale co z dziećmi, które dorastają w miastach? I załóżmy jeszcze, że nie
mają ojca? Pamiętajmy, że dzieci w szkołach miejskich są generalnie
produktem swojego środowiska. Chodzenie do szkoły nie czyni rówieśników
twoich dzieci lepszymi towarzyszami niż dzieci z sąsiedztwa. Oczywiście,
jeśli ufasz nadzorowi nauczyciela bardziej niż swojemu własnemu, twoje
dziecko może wyjść na tym lepiej. Pamiętaj jednak, że nauczyciel nie
może zazwyczaj zapewnić tak troskliwej opieki jak ty. Pamiętaj też, że
dla małych, 7-8-letnich dzieci, twoje ciepłe, konsekwentne reagowanie na
ich potrzeby jest najsilniejszym możliwym narzędziem pozytywnej
socjalizacji. Twój wpływ jest tak silny, że jeśli będziesz zmuszony
pracować – dziecko to zrozumie i zareaguje z większą pewnością siebie i z
silniejszym przywiązaniem niż gdyby Twoja nieobecność nie było
niezbędna.
W kierunku negatywnego uspołecznienia
Niektórzy
mogą argumentować, że przedszkole nie jest podobne do przyjęcia
urodzinowego dla 15 do 30 dzieci. W rzeczywistości, o ile opiekun nie
jest ekspertem, zazwyczaj bywa jeszcze gorsze. Dziecko pozostawia za
sobą relację jeden-do-jednego, jaką nawiązywało ze swoimi rodzicami, aby
konkurować z wieloma rówieśnikami o uwagę nauczyciela. Ponadto angażuje
się w niezdrową rywalizację o aprobatę rówieśników i przyjmuje
podzielane przez nich wartości, czasem na całe życie. Szereg badaczy,
m.in. Albert Bandura, John Condry, Michael Siman i Urie Bronfenbrenner,
wskazuje, że jeszcze niecałe pokolenie temu nasze dzieci porzucały
wartości wyznawane przez rodzinę i zwracały się ku wartościom wyznawanym
przez rówieśników w wieku, w którym potrafiły już posługiwać się
własnym rozumem. Dziś podlegają [silnemu] wpływowi rówieśników już w
przedszkolu. W niektórych amerykańskich przedszkolach jest to
niewątpliwie mniej rozumiane niż w innych. Opieka nad maluchami poniżej
siódmego roku życia zorganizowana w 15-, 20-, 30-osobowych czy nawet
większych grupach dla większości z nich nie jest najlepszym sposobem
zapewnienia im twórczych wyzwań, poczucia bezpieczeństwa i stabilizacji
oraz rozwoju własnej tożsamości. Dopóki dziecko czuje się niepewnie lub
też czuje się zależne od swoich rówieśników, będzie mu brakowało
zdrowego poczucia własnej wartości. (Pamiętajmy, że zdrowa samoocena
jest podstawowym warunkiem pozytywnego nastawienia do innych). Jeśli
dziecko jest zalęknione lub samolubne z natury, jego samoocena będzie
relatywnie niska.
Janet Kastel, prowadząca seminaria dla nauczycieli w szeregu
izraelskich kibuców, zauważa występującą u małego dziecka potrzebę
samotności, której zaspokojenie umożliwia urzeczywistnianie własnych
pomysłów. To w istocie czynnik kluczowy dla pozytywnych relacji
społecznych – pewność siebie [zbudowana] bez ingerencji innych. Opisuje
ona jak w kibucu, który nie jest [z natury] organizacją zorientowaną na
rodzinę, dzieci nie mają nawet czasu ani miejsca, aby sobie samotnie
popłakać, nie będąc skazanymi na obecność innych dzieci, przyglądających
się czy nawet robiących sobie żarty. Dzieci przystosowują się do tego. I
dorastają, coraz bardziej zależne od swoich rówieśników, pod każdym
względem, emocjonalnie i społecznie. Inicjatywa i kreatywność są
tłamszone. Zanim osiągną wiek dojrzewania, podejmowanie decyzji na
własną rękę, bez aprobaty grupy, staje się dla nich doświadczeniem
traumatycznym, do tego stopnia, że niektórzy całkowicie przestają
podejmować takie decyzje. Faktycznie, stwierdza Janet Kastel, stają się
doskonałymi żołnierzami.
Jeśli już szkoła musi dostarczać opiekę dla małych dzieci, niech
będzie ona możliwie najbardziej zbliżona do ciepłego, odpowiadającego
potrzebom dziecka, konsekwentnego domu. Poniżej podano cechy
wyróżniające – zgodnie z naszymi badaniami (Moore, Kordenbrock &
Moore, 1976) wybijające się przedszkola i ośrodki opieki:
(1) Opiekukowie i nauczyciele są ciepli, odpowiadają na potrzeby dzieci, są konsekwentni
(2) Stosunek liczby dzieci do liczby dorosłych jest niski
(3) Zajęcia odbywają się w budynkach podobnych do domów mieszkalnych, a nie budynków szkolnych
(4) Dzieci zbierają się w pokojach, a nie klasach, bawiąc się w grupach podobnych do rodzeństwa różniącego się wiekiem
(5) Wrażliwość na często występującą potrzebę wyrównywania różnic językowych i kulturalnych
(6) Umożliwienie
zdobywania doświadczeń związanych z prowadzeniem domu, takich jak
pielęgnowanie ogrodu, gotowanie, sprzątanie, kosztem tradycyjnych zabaw
na placu zabaw.
(7) Programy zajęć wolne od formalnego nauczania,
orientacji edukacyjnej czy nawet pierwszych stresów związanych z
określaniem gotowości szkolnej.
(8) Uwzględnienie w czasie zajęć drzemki lub czasu odpoczynku dla wszystkich dzieci.
(9) Ciągłość zatrudnienia tych samych nauczycieli
(10) Nauczyciele postrzegający swoją rolę jako zastępcy rodziców, a nie pedagodzy.
Najlepsze przedszkola i ośrodki opieki uznają ważność tych czynników.
W australijskim Melbourne miasto kupuje [z własnych środków] domy
mieszkalne i przeznacza je na ośrodki opieki dla dzieci mieszkających w
pobliżu. Dzieci bawią się [tam] i pracują w niewielkich grupach
liczących od czterech do sześciu osób, co pozwala uniknąć ich
nadmiernego podekscytowania. W szkole założonej przez Rudolpha Steinera w
Stuttgarcie w Niemczech (lub inaczej w szkole waldorfowskiej) dzieci
„bawiły się w dom” tak, jakby były w prawdziwym domu – mieląc [ziarno
na] mąkę, piekąc chleb, jedząc przyrządzone przez siebie potrawy,
sprzątając, uprawiając ogród, piorąc, prasując, szyjąc itd. To było
najlepsze przedszkole, jakie widzieliśmy, podobne do wielkiej rodziny. W
podobnej szkole w Salzburgu w Austrii nauczyciele, najczęściej studenci
uniwersytetu, rozmyślnie zachowywali się raczej jak rodzice niż
pedagodzy, a podobieństwo do prawdziwego domu było szybko
wyczuwalne.
Stosunek liczby dorosłych do liczby dzieci zarówno w Melbourne, jak i
w Stutgarcie kształtował się na poziomie 1:5. Szkoły steinerowskie
wyróżniały się jeszcze jedną cechą, dzięki której były najbardziej
zbliżone do prawdziwego domu. Jeden i ten sam nauczyciel prowadził grupę
dzieci w kolejnych latach, dostarczając im istotnego dla nich poczucia
ciągłości. Należy [w tym miejscu] zauważyć, że efektywność najlepszych
przedszkoli zależy generalnie od tego, w jakim stopniu udaje im się
naśladować dobry dom. Nasuwa się pytanie, dlaczego w takim razie należy w
ogóle zabierać dzieci z ich własnych domów, o ile nie jest to
absolutnie konieczne?
Piorunujący jest wpływ grupy rówieśniczej na małe dziecko, którego
system wartości nie jest jeszcze dobrze określony; które nie nauczyło
się jeszcze polegać na sobie samym; które nie czuje się do tego
prawdziwie chciane i potrzebne. Jeśli dziecko nie miało czasu na to, by
ukształtować własną niezależność, szybko uczy się naśladować zachowanie
rówieśników i przyjmuje ich stosunek do życia.
James Hymes, uznany specjalista zajmujący się wczesnym dzieciństwem,
zauważa podobnie jak czytelnicy Ladies’ Home Journal w 1902 r., że małe
dzieci radzą sobie dobrze w relacjach dwustronnych, jeden na jednego.
Bawią się ładnie w małych grupach liczących od dwóch do czterech osób.
Kiedy jednak „początkujący społecznie” maluch zostanie umiejscowiony w
dużej grupie, pojawia się u niego napięcie i poddenerwowanie. To może
wyglądać jak ekscytacja, ale dla dziecka niekoniecznie jest to zabawne. O
ile niewielka dawka stresu może sprzyjać procesowi uczenia się,
odrobinę większa powoduje rozpad zdolności postrzegania i rozumienia u
małego dziecka. Psycholog dziecięcy Urie Bronfenbrenner zauważa, że
pozbawienie rodziny jej podstawowej roli w zakresie wychowywania dzieci
“jest głównym czynnikiem grożącym załamaniem się procesu socjalizacji w
Ameryce”. Zauważa on, że instytucje inne niż rodzina „stworzyły i
utrwaliły podzielony na grupy wiekowe, a przy tym często niemoralny i
antyspołeczny świat, w którym nasze dzieci żyją i dorastają”. A
instytucjami, które w największym stopniu – ze względu na ich strukturę i
ograniczoną troskę [o dzieci] – przyczyniły się do tych społecznie
niszczących zjawisk, są nasze szkoły (Bronfenbrenner, Two Worlds of
Childhood — U.S. and U.S.S.R., strony 152 and 153).
Stwierdzono, że dzieci uczęszczające do szkół podstawowych mają
generalnie problemy z utrzymaniem poczucia własnej wartości (Stanwyck,
1971). Donald Felker wskazuje, że samoocena dzieci wkraczających w mury
szkoły i poddawanych naciskom pierwszych szkolnych lat systematycznie
spada. Płynie z tego wniosek, że szkoła ze swej natury ma szkodliwy
wpływ na obraz samego siebie u dziecka. Na poziomie piątej klasy
samoocena dzieci zaczyna ponownie rosnąć. Szkoła jest trudnym
doświadczeniem dla wszystkich dzieci, ale te, które rozpoczynają naukę z
niską samooceną, są w szczególnie trudnej sytuacji. Innymi słowy,
nacisk wywierany przez szkołę szczególnie negatywnie wpływa na te
dzieci, które już i tak są w najmniej uprzywilejowanej sytuacji (Donald
W. Felker, Building Positive Self-Concepts, Burgess Publishing Co.,
Minneapolis, MN, 1974).
Zauważmy, że na poziomie piątej klasy, czyli w wieku 10-11 lat,
dzieci zaczynają odnajdywać same siebie. Jeśli te dzieci, o ile jest to
możliwe, pozostaną w relacjach dwustronnych, jeden do jednego, w
warunkach ciepłego, spójnego i odpowiadającego na ich potrzeby domu,
będą miały o wiele więcej okazji do tego, by dojrzeć i ustabilizować
swoją samoocenę. Jest jednocześnie mniej prawdopodobne, że szkoła im w
tym przeszkodzi. W przypadku dzieci, które muszą korzystać z opieki poza
domem, powinna być ona tak zbliżona do środowiska domowego, jak tylko
jest to możliwe.
Może nam się wydawać, że przedszkola, do których chodzą nasze dzieci,
są doskonałe. I wiele z nich rzeczywiście jest, zwłaszcza te, które
podawane są jako przykłady na uniwersytetach. Ale większość przedszkoli
jest daleka od idealnego wzorca „ogródków dziecięcych”, a wiele z nich
to wręcz dziecięce getta. Pod względem bezpieczeństwa [odczuwanego przez
dziecko], tylko bardzo dobra szkoła może stać się satysfakcjonującym
substytutem nawet kiepskiego domu.
Szkolny kurator stanu Kalifornia Wilson Riles twierdzi, że korzystna
proporcja liczby dorosłych do liczby dzieci [w instytucjach edukacyjnych
tego stanu] pozwala zaspokoić wspomniane potrzeby dzieci. Ten niski
stosunek liczby dzieci do liczby dorosłych osiągnięto angażując do
współpracy rozmaitych wolontariuszy, pomocników oraz rodziców. To są
kosmetyczne zmiany, które niekoniecznie działają na korzyść dzieci. Nie
umożliwiają one bowiem dzieciom nawiązywania tak potrzebnych im relacji
jeden-do-jednego i nie dają poczucia ciągłości. W rzeczywistości, dzieci
mogą przywiązać się do szczególnie atrakcyjnego wolontariusza lub
zastępczego rodzica, który pewnego dnia po prostu nie przyjdzie z powodu
urlopu lub choroby. I minitragedia gotowa. „Paradoksalnie – mówi
Bronfenbrenner, (Two Worlds of Childhood — U.S. and U.S.S.R., strona 97)
– im więcej ludzi naokoło, tym mniejsza szansa na głęboki kontakt”.
Dla naszych małych dzieci [czas spędzony w przedszkolu] to czas
przelotnych, przemijających relacji. Większość z nich nie potrzebuje aż
tyle ekscytujących wrażeń, tak rozbuchanego środowiska społecznego, tak
wielkiego widowiska różnorodności. Potrzebują ciszy, stabilizacji i
związków z wybranymi osobami, nie osłabianych przez przedszkole, o ile
tylko jest to możliwe. Jeśli nie możemy umożliwić im dorastania w domu,
powinniśmy stworzyć dla nich środowisko tak zbliżone do domowego, jak to
tylko możliwe. Nasze dzieci w o wiele większym stopniu polegają na
swoich rówieśnikach dziś niż 10 czy 20 lat temu. Dotyczy to każdego
wieku i poziomu nauczania. Rodzice, jak źródło informacji i
bezpieczeństwa, stają się coraz mniej istotni. Być może niektórym
rodzicom i nauczycielom to nie przeszkadza. Ale nie tym, którzy naprawdę
troszczą się o dobro swoich dzieci.
Martin Engel, który kierował
Narodowym Centrum Pokazowym Opieki Dziennej (the National Day Care
Demonstration Center), mówi: „To, że pozbywamy się naszych dzieci, nawet
tylko częściowo, dociera do nich o wiele żywiej niż wszelkie nasze
uzasadnienia, zgodnie z którymi przedszkole jest świetne dla dzieci ze
względu na dobre kontakty z rówieśnikami, możliwość uczenia się czy
budowania podstaw pod przyszłe życie w szkole i poza nią. Nawet
najlepsza, najbardziej ludzka i zindywidualizowana opieka dzienna nie
może wynagrodzić dzieciom uczucia odrzucenia, którego nieświadomie
doświadczają.”
Wzrastająca liczba psychologów i psychiatrów uważa zależność od
rówieśników za “zarazę społeczną” i kwestionuje obecnie niepotrzebne
wysyłanie dzieci do przedszkola. Dr Bronfenbrenner zauważa na bazie
swoich badań, że dzieci poniżej szóstej klasy, które spędzają więcej
wolnego czasu z rówieśnikami niż z rodzicami i innymi dorosłymi, mają
nikłe pojęcie o swoich rówieśnikach, rodzicach, samych sobie i swojej
przyszłości. W ich przypadku większe jest również prawdopodobieństwo
kłopotów w nauce. Zazwyczaj to oddzielenie rodziców od dzieci jest
wyborem rodziców, nie dzieci. Glen Nimnicht, wcześniej główny psycholog
programu Head Start [amerykański publiczny program edukacji
wczesnoszkolnej- red.] , twierdzi dziś, że dziecko, którego matka nawet
przez 20 czy 30 minut dziennie czyta mu lub bawi się z nim, wyjdzie na
tym lepiej, niż gdyby spędzało kilka godzin dziennie w przedszkolu razem
ze wszystkimi tymi małymi socjalizatorami.
Wielu obawia się, że konsekwencją takiego rozumowania będzie
pozbawienie nauczycieli pracy. Niekoniecznie. Społeczeństwo stoi dziś
przez wielkim wyzwaniem związanym z określeniem istoty rodzicielskiej
odpowiedzialności za edukację i wychowanie dzieci. Nauczyciele i
ustawodawcy zdołali w jakiś sposób przekonać wiele matek i ojców, że
szkoły mogą zastąpić rodziców. Największym wkładem nauczycieli [w
reformę oświaty] może być przekonanie rodziców, że posiadają wyjątkowe
przywileje i ponoszą wyłączną odpowiedzialność [za wychowanie i
kształcenie swoich dzieci], a nie nakłanianie ich czy żądanie od nich
zrzeczenia się owych przywilejów i odpowiedzialności poprzez
niepotrzebną instytucjonalizację ich dzieci. „Musimy podjąć decyzję –
sugeruje Sylvia Parmenter, matka z Royal Oak w stanie Michigan – czy
nasze dzieci mają być własnością państwa od coraz wcześniejszych lat czy
też ci z nas, którzy chcą, mogą zatrzymać je i ofiarować im ciepło i
bezpieczeństwo, którego potrzebują w tych newralgicznych latach.”
Jeśli macie ochotę na doświadczenie, które może otworzyć wam oczy,
wybierzcie się do kilku przypadkowych przedszkoli. Obserwujcie uważnie
wybrane dzieci i ich reakcje na rówieśników i dorosłych. A teraz
wyobraźcie sobie te dzieci w ich własnych domach – urzeczywistniające
swoje pomysły w samotności, koncentrujące na sobie uczucia matki w
chwili, w której im czyta, drzemiące bezpiecznie w swoich własnych
łóżkach.
Oczywiście nie wszyscy będą sobie mogli pozwolić na ten luksus. Ale
dlaczego pozbawiać dzieci poczucia bezpieczeństwa, stabilizacji i
poczucia własnej wartości – tak rzadko spotykanych wśród dzisiejszych
dzieci – o ile nie jest to absolutnie konieczne? Odnosząc się do tych
potrzeb, znany i uznany psycholog dziecięcy John Bowlby ze Światowej
Organizacji Zdrowia, stwierdza, że nawet zły dom jest lepszy dla małego
dziecka niż dobra instytucja [opiekuńcza]. Kiedy pierwszy raz to
usłyszeliśmy, byli zaskoczeni. Kiedy jednak uważnie przeanalizowaliśmy
ponad 7 tys. opracowań dotyczących wczesnego dzieciństwa,
przedyskutowaliśmy problem z wiodącymi autorytetami w zakresie związków
dzieci w rodzicami i zbadaliśmy wiele domów i szkół, zyskaliśmy
przekonanie, że John Bowlby nie jest daleki od prawdy. Jeśli chcesz mieć
naprawdę społeczne, zrównoważone dziecko, ofiaruj mu ciepły, spójny i
odpowiadający na jego potrzeby dom do momentu, aż osiągnie 8 czy 10 rok
życia, o ile tylko jest to możliwe. Nie przejmuj się modnymi metodami
kształcenia i wychowywania, po prostu bądź przy swoich dzieciach
ograniczając do minimum wpływy z zewnątrz. To może wydawać się
staromodne, ale czy nie jest takie również złoto?
Bibliografia
Bandura, Albert; Ross,
Dorothea, and Ross, Sheila A. "Transmission of Aggression Through
Imitation of Aggressive Models," Journal of Abnormal and Social
Psychology 62 (1961): 575-582.
Bowlby, John. Maternal Care and Mental Health. New York: Schocken Books, 1967.
Bronfenbrenner, Urie. Two Worlds of Childhood — U.S. and U.S.S.R. New York: Simon and Schuster, 1970.
Condry,
John C., Jr.; Siman, Michael L., and Bronfenbrenner, Urie.
"Characteristics of Peer- and Adult-Oriented Children." Unpublished
manuscript. Department of Child Development, Cornell University, 1968.
Engel,
Martin. n.d. The Care and Feeding of Children for Fun and Profit: Some
Thoughts on Day Care. Unpublished manuscript. National Demonstration
Center in Early Childhood Education.
Felker, Donald W. Building Positive Self-Concepts Minneapolis: Burgess Publishing Co., 1974.
Hymes, J. L. "A Child Centered Program." In Teaching the Child Under Six. Columbus, Ohio: Merrill Publishing Company, 1968.
Kastel, Janet. Documented interview with Raymond S. Moore. Hewitt Research Center, Berrien Springs, Michigan. October, 1973.
Ladies’ Home Journal. "The New Department: Mothers’ Meetings." (February 1902): 16.
McCurdy, Harold G. "The Childhood Pattern of Genius." Horizon 2 (May 1960): 38.
Nimnicht, Glen. Letter to R. S. Moore. 29 September 1972.
Parmenter, Sylvia. Conversation with R. S. Moore. May, 1976.
Riles, W. The Early Childhood Education Program Proposal. Sacramento: California State Department of Education. 1972.
Stanwyck,
D. J.; Felker, D. W.; and Van Mondfrans, A. P. "An Examination of the
Learning Consequences of One Kind of Civil Disobedience." Educational
Theory (1971).
Opracowanie wydane przez Międzynarodową Akademię Medycyny
Zapobiegawczej (the International Academy for Preventive Medicine),
zaprezentowane na spotkaniu Akademii w Bad Nauheim w Niemczech, 11
czerwca 1976 r.
**Dr Moore jest głównym autorem takich poradników dla rodziców jak
„Lepiej późno niż wcześnie” (Better Late than Early, Reader’s
Digest-McGraw Hill, 1976), „Szkoła może poczekać” (School Can Wait,
Brigham Young University Press, 1979) oraz współautorem ponad 30 innych
książek na temat małych dzieci i rodziny.
Autor: Dr Raymond S. Moore**Przekład: Dorota KonowrockaRedakcja: Natalia DueholmPrzekład publikujemy za zgodą dr. Moore’a
1 komentarz:
Tu jest tyle dobrej wiedzy, że muszę spokojnie to przeczytać- na raty. Kasiu jesteś WIELKA
Prześlij komentarz