Fragment książki: Twoje kompetentne dziecko.
Dlaczego powinniśmy traktować dzieci poważniej?
Autor: Jesper Juul
źródło: https://virtualo.pl/
Ustalanie granic
W strukturze władzy konieczne jest zachowanie porządku,
dlatego ustala się granice, które mają służyć kontrolowaniu fizycznej,
mentalnej i emocjonalnej aktywności dzieci. Granice te – czyli to, co dzieci
mogą i czego nie mogą robić oraz to, co powinny i czego nie powinny robić –
narzucano zupełnie tak, jakby rodzina była jednostką nadzoru. W systemie tym
dorośli twierdzili, że pewne ograniczenia są zdrowe i dobre dla dzieci – wiele
osób to założenie akceptowało, choć nie istniały żadne dowody na jego poparcie.
Pozwolę sobie rozwinąć nieco ten temat. Prawdą jest, że dzieci rozwijają się w
sposób harmonijny i prawidłowy wtedy, gdy osoby dorosłe wyznaczają im pewne
granice. Ale – jak to wyjaśnię później – ważne jest, by zarówno dzieci, jak i
dorośli wyznaczali swoje w ł a s n e granice. Kwestia stawiania ograniczeń
innym ludziom jest przede wszystkim przejawem chęci sprawowania władzy.
Ta kwestia pojawia się w sposób nieunikniony, gdy tylko
rodzice zaczynają omawiać swą wizję wychowania dzieci. Zwykle sądzimy, że tylko
nasze pokolenie ma trudności z ustanawianiem granic, że naszym rodzicom
przychodziło to z większą łatwością. W rzeczywistości ustalanie granic zawsze
było trudne. Rodzice zawsze prosili specjalistów o radę, jak sprawić, by dzieci
„były posłuszne”. Zazwyczaj radzono rodzicom, by rozważali ustalenie granic w
czterech kategoriach: jednomyślności, stanowczości, konsekwencji i sprawiedliwości.
Przyjrzyjmy się teraz tym kategoriom.
Jedność
Popularne powiedzenie mówi: w jedności siła. Takie właśnie
rozumowanie kryje się za jedną z najważniejszych niegdyś zasad wychowawczych:
rodzice powinni być zgodni co do tego, jak wychowywać dzieci. Spotkałem
niezliczone pary, które poświęciły swe małżeństwo po to, by pozostać wiernym
temu ideałowi, cierpiąc zarazem z powodu przytłaczającego poczucia winy, gdy im
się to nie udało. Wierzyli − tak jak wielu innych rodziców − że dzieci czują
się najbezpieczniej, gdy ich rodzice zgadzają się ze sobą, oraz że krzywdzą
swoje dzieci, kiedy nie udaje im się dojść do porozumienia. Tolerowano pewną
odmienność poglą- dów – ale tylko wtedy, gdy wyrażano ją, kiedy dzieci poszły
już spać. W ich obecności bowiem nie miało prawa pojawić się nic poza bezwarunkową
jednomyślnością. Jednak dogmat jednomyślności ma zastosowanie tylko wówczas,
gdy obstajemy przy postrzeganiu rodziny jako jednostki politycznej. Kiedy osoby
sprawujące władzę w rodzinie chcą narzucić jej swój porządek, zgoda jest dla
nich korzystna, mogą bowiem wtedy jednym frontem stawić czoło swoim dzieciom.
Rodzice sądzą też czasem, że brak zgodnego stanowiska pozwoli dzieciom
nastawiać jednego z nich przeciwko drugiemu – wbijać klin w dowództwo rodziny.
W praktyce jednak jest tak, że rodzice rzadko zgadzają się ze sobą. W wielu
rodzinach zdarza się, że ojcowie wymierzają kary, a matki proszą o
pobłażliwość. W takiej sytuacji matka nie jest nielojalnym żołnierzem, lecz
raczej rodzinną sanitariuszką, która udziela pierwszej pomocy i opiekuje się
rannymi. Jednak kobiety – nawet wtedy, gdy odgrywały taką rolę − nigdy nie
kwestionowały konieczności ustalania granic ani nie próbowały rewidować
ograniczeń, w których same żyły. Według mnie nie ma znaczenia, czy rodzice
zgadzają się w kwestiach wychowawczych, czy nie. W zasadzie zgadzać muszą się
tylko co do jednego: że różnica zdań jest dopuszczalna. Dzieci czują się
niepewnie tylko wówczas, gdy ich rodzice postrzegają powstające między nimi
różnice jako złe i niepożądane.
Stanowczość
Istnieje powszechne przekonanie, że aby utrzymać strukturę
władzy w stanie nienaruszonym, trzeba być stanowczym. Wiąże się to ściśle z
jednomyślnością. Kiedy członkowie rodziny wyrażają odmienne opinie, rozdźwięk
jest postrzegany jako opozycja i prowadzi do konfliktów. Co dla dorosłych
oznacza bycie stanowczym? Kiedy dzieci są nieposłuszne, dorośli muszą umieć
powiedzieć jednomyślne: nie! Zdrową alternatywą dla tego siłowego rozwiązania
jest otwarty, osobisty dialog, uwzględniający pragnienia, marzenia i potrzeby
zarówno dzieci, jak i dorosłych. Tylko takie zachowanie oznacza dobrze pojęte
przywództwo.
Konsekwencje
Przypuśćmy, że nawet po tym, jak rodzice przemówili jednym,
stanowczym głosem, dzieci nadal są nieposłuszne. Co dalej? Bez względu na
rodzaj konfliktu rodzice zwykle wybierają jedno z dwóch rozwiązań: uciekają się
do przemocy fizycznej albo ograniczają osobistą wolność dziecka. Żadne z tych
rozwiązań nie jest łatwe do wprowadzenia w życie. Większość z nas nie chce
fizycznie skrzywdzić własnego dziecka ani z czystym sumieniem ograniczyć jego
osobistą wolność.
Dlatego odwołujemy się do dobrze nam znanych
usprawiedliwień:
• To dla twojego własnego dobra!
• Zrozumiesz, kiedy dorośniesz!
• Musisz nauczyć się przystosowywać!
• Mnie to boli bardziej niż ciebie!
• Jeśli nie posłuchasz, będę musiał wbić ci to do głowy!
Czego w rezultacie uczą się dzieci? Kiedy rodzic mówi: „To
ja tutaj podejmuję decyzje!”, dzieci uczą się, że nie dysponują żadną wolnością
osobistą. Kiedy słyszą: „Dzieci powinno być widać, a nie słychać!”, uczą się,
że nie mają prawa do swobodnej wypowiedzi i same muszą cenzurować swoje słowa.
Co ciekawe, po wymierzeniu kary wielu rodziców zaczyna martwić się naruszeniem
swoich relacji z dzieckiem. Typowe jest, że wyrażają swoją obawę w postaci żądania:
„A teraz uściskaj tatusia i zapomnijmy o tym”. Lub mniej bezpośrednio jako
pytanie: „Będziemy znowu przyjaciółmi?”. Jak na ironię, dokładnie takie samo
zdanie dorośli zwykle wypowiadają, zrywając ze sobą: „Czy nie moglibyśmy
pozostać przyjaciółmi?”. Uczucie niezręczności i zwątpienia jest w tej sytuacji
jak najbardziej uzasadnione. Żonglując konsekwencjami i karami, rodzice
stopniowo niszczą swoje relacje z dziećmi. Zrzucają z siebie wszelką
odpowiedzialność za zaistniały konflikt i odwracają sytuację tak, by dziecko
stało się stroną winną. Ten sposób postępowania podkopuje nie tylko wiarę
dziecka w rodziców, ale również jego poczucie własnej wartości.
Sprawiedliwość
Dla wielu rodziców lwią część procesu wychowania stanowi
krytykowanie i poprawianie dzieci, kiedy zachowują się niewłaściwie. W takich
sytuacjach dzieci muszą przyznać, że coś zrobiły źle lub pokazać, że odczuwają
wyrzuty sumienia. Zgodnie z tym modelem rodzice są odpowiedzialni za to, by
dziecko uzmysłowiło sobie, że faktycznie zawiniło. Dopiero po przyznaniu się do
winy może zacząć zmieniać się na lepsze.
Jaki sposób myślenia dał początek następującym dobrze znanym
powiedzeniom:
• Wstydź się!
• Powinieneś się za siebie wstydzić!
• Nie wstyd ci za siebie?
W systemie wychowywania, w którym każdy konflikt pomiędzy
rodzicami a dziećmi można wytłumaczyć brakiem lub porażką procesu
wychowawczego, pojęcie sprawiedliwości wprowadzono jako wytyczną dla tych,
którzy sprawują władzę. W praktyce pozwala ono dorosłym utwierdzić się w przekonaniu,
że przed wymierzeniem kary dziecko rzeczywiście było winne. Dzięki temu rodzice
nie koncentrują się na przemocy, którą stosują, lecz na niesprawiedliwości,
jakiej by się dopuścili, gdyby ukarali dziecko, które w rzeczywistości było
niewinne. Paradoksalną konsekwencją tak pojętej sprawiedliwości jest fakt, że
dzieci protestują tylko w sytuacjach, kiedy zostają ukarane za coś, czego w
rzeczywistości nie zrobiły. Bardziej ogólne – oraz głęboko niesprawiedliwe –
poczucie „bycia tym złym” stało się normą. Stało się normalnym stanem umysłu
dzieci wychowywanych w systemie, w którym krytycyzm rodziców uznawano za kamień
węgielny edukacji i wychowania. Pojęcie sprawiedliwości grało rolę również w
rodzinach, w których rodzice czynili ogromne wysiłki, by nie traktować swoich
dzieci niejednakowo. Zgodnie z ich sposobem rozumowania dzieci – bez względu na
to, jak bardzo się od siebie różnią – powinny dostawać wszystkiego po równo: te
same prezenty, te same nagrody, te same kary i takie samo wychowanie. W rezultacie
niektóre dzieci otrzymywały to, czego naprawdę potrzebowały, a inne nie – na
zasadzie rzutu monetą, orzeł lub reszka. Rodzice jednak mogli spać spokojnie
utwierdzeni w przekonaniu, że postępują „sprawiedliwie”. Opisany przeze mnie
zestaw wartości wywodzący się ze staroświeckiej koncepcji natury dziecka jest
nadal szeroko praktykowany w wielu zakątkach świata. Bez względu na to, co o
nim sądzimy, musimy przyznać, że tradycyjne metody wychowawcze wykazują dużą
skuteczność, a przynajmniej kiedyś tak było. Jednak cel takiego wychowania –
ukształtowanie dzieci, które się dobrze zachowują – jest błędny. Jego
kwintesencja to przestroga, którą notorycznie słyszeliśmy w okresie dorastania:
Zachowuj się dobrze, tak żeby inni ludzie widzieli, że otrzymałeś odpowiednie
wychowanie! Priorytety naszych rodziców opierały się na powierzchownych celach:
utrzymywania dobrych stosunków z innymi, grzecznego zachowania się,
dostosowania się, odpowiedniego odzywania się oraz mówienia „dziękuję”, „miło
pana poznać” i „dziękuję za gościnę”. Nie oczekiwano, że dzieci będą sobą
. Oczekiwano, że będą grać, dokładnie tak jak aktor w teatrze. I dokładnie tak
jak aktorzy miały uczyć się swych ról. Teraz, wiele lat później, łatwo jest się
mądrzyć, wiedząc o dzieciach dużo więcej, niż wiedzieli nasi rodzice. Musimy
pamiętać, że ci rodzice, którzy nadal uparcie trwają przy wizji rodziny jako
strukturze władzy, robią tak ze szczerego przekonania, że jest ona najlepsza
dla ich dzieci i wcale nie uważają swego sposobu wychowania za przejaw władzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz