wtorek, 29 listopada 2016

Ustalanie granic, jedność, stanowczość, konsekwencje, sprawiedliwość



Fragment książki: Twoje kompetentne dziecko.
Dlaczego powinniśmy traktować dzieci poważniej?

Autor: Jesper Juul

Ustalanie granic
W strukturze władzy konieczne jest zachowanie porządku, dlatego ustala się granice, które mają służyć kontrolowaniu fizycznej, mentalnej i emocjonalnej aktywności dzieci. Granice te – czyli to, co dzieci mogą i czego nie mogą robić oraz to, co powinny i czego nie powinny robić – narzucano zupełnie tak, jakby rodzina była jednostką nadzoru. W systemie tym dorośli twierdzili, że pewne ograniczenia są zdrowe i dobre dla dzieci – wiele osób to założenie akceptowało, choć nie istniały żadne dowody na jego poparcie. Pozwolę sobie rozwinąć nieco ten temat. Prawdą jest, że dzieci rozwijają się w sposób harmonijny i prawidłowy wtedy, gdy osoby dorosłe wyznaczają im pewne granice. Ale – jak to wyjaśnię później – ważne jest, by zarówno dzieci, jak i dorośli wyznaczali swoje w ł a s n e granice. Kwestia stawiania ograniczeń innym ludziom jest przede wszystkim przejawem chęci sprawowania władzy.
Ta kwestia pojawia się w sposób nieunikniony, gdy tylko rodzice zaczynają omawiać swą wizję wychowania dzieci. Zwykle sądzimy, że tylko nasze pokolenie ma trudności z ustanawianiem granic, że naszym rodzicom przychodziło to z większą łatwością. W rzeczywistości ustalanie granic zawsze było trudne. Rodzice zawsze prosili specjalistów o radę, jak sprawić, by dzieci „były posłuszne”. Zazwyczaj radzono rodzicom, by rozważali ustalenie granic w czterech kategoriach: jednomyślności, stanowczości, konsekwencji i sprawiedliwości. Przyjrzyjmy się teraz tym kategoriom.

Jedność
Popularne powiedzenie mówi: w jedności siła. Takie właśnie rozumowanie kryje się za jedną z najważniejszych niegdyś zasad wychowawczych: rodzice powinni być zgodni co do tego, jak wychowywać dzieci. Spotkałem niezliczone pary, które poświęciły swe małżeństwo po to, by pozostać wiernym temu ideałowi, cierpiąc zarazem z powodu przytłaczającego poczucia winy, gdy im się to nie udało. Wierzyli − tak jak wielu innych rodziców − że dzieci czują się najbezpieczniej, gdy ich rodzice zgadzają się ze sobą, oraz że krzywdzą swoje dzieci, kiedy nie udaje im się dojść do porozumienia. Tolerowano pewną odmienność poglą- dów – ale tylko wtedy, gdy wyrażano ją, kiedy dzieci poszły już spać. W ich obecności bowiem nie miało prawa pojawić się nic poza bezwarunkową jednomyślnością. Jednak dogmat jednomyślności ma zastosowanie tylko wówczas, gdy obstajemy przy postrzeganiu rodziny jako jednostki politycznej. Kiedy osoby sprawujące władzę w rodzinie chcą narzucić jej swój porządek, zgoda jest dla nich korzystna, mogą bowiem wtedy jednym frontem stawić czoło swoim dzieciom. Rodzice sądzą też czasem, że brak zgodnego stanowiska pozwoli dzieciom nastawiać jednego z nich przeciwko drugiemu – wbijać klin w dowództwo rodziny. W praktyce jednak jest tak, że rodzice rzadko zgadzają się ze sobą. W wielu rodzinach zdarza się, że ojcowie wymierzają kary, a matki proszą o pobłażliwość. W takiej sytuacji matka nie jest nielojalnym żołnierzem, lecz raczej rodzinną sanitariuszką, która udziela pierwszej pomocy i opiekuje się rannymi. Jednak kobiety – nawet wtedy, gdy odgrywały taką rolę − nigdy nie kwestionowały konieczności ustalania granic ani nie próbowały rewidować ograniczeń, w których same żyły. Według mnie nie ma znaczenia, czy rodzice zgadzają się w kwestiach wychowawczych, czy nie. W zasadzie zgadzać muszą się tylko co do jednego: że różnica zdań jest dopuszczalna. Dzieci czują się niepewnie tylko wówczas, gdy ich rodzice postrzegają powstające między nimi różnice jako złe i niepożądane.

Stanowczość
Istnieje powszechne przekonanie, że aby utrzymać strukturę władzy w stanie nienaruszonym, trzeba być stanowczym. Wiąże się to ściśle z jednomyślnością. Kiedy członkowie rodziny wyrażają odmienne opinie, rozdźwięk jest postrzegany jako opozycja i prowadzi do konfliktów. Co dla dorosłych oznacza bycie stanowczym? Kiedy dzieci są nieposłuszne, dorośli muszą umieć powiedzieć jednomyślne: nie! Zdrową alternatywą dla tego siłowego rozwiązania jest otwarty, osobisty dialog, uwzględniający pragnienia, marzenia i potrzeby zarówno dzieci, jak i dorosłych. Tylko takie zachowanie oznacza dobrze pojęte przywództwo.

Konsekwencje
Przypuśćmy, że nawet po tym, jak rodzice przemówili jednym, stanowczym głosem, dzieci nadal są nieposłuszne. Co dalej? Bez względu na rodzaj konfliktu rodzice zwykle wybierają jedno z dwóch rozwiązań: uciekają się do przemocy fizycznej albo ograniczają osobistą wolność dziecka. Żadne z tych rozwiązań nie jest łatwe do wprowadzenia w życie. Większość z nas nie chce fizycznie skrzywdzić własnego dziecka ani z czystym sumieniem ograniczyć jego osobistą wolność.
Dlatego odwołujemy się do dobrze nam znanych usprawiedliwień:
• To dla twojego własnego dobra!
• Zrozumiesz, kiedy dorośniesz!
• Musisz nauczyć się przystosowywać!
• Mnie to boli bardziej niż ciebie!
• Jeśli nie posłuchasz, będę musiał wbić ci to do głowy!
Czego w rezultacie uczą się dzieci? Kiedy rodzic mówi: „To ja tutaj podejmuję decyzje!”, dzieci uczą się, że nie dysponują żadną wolnością osobistą. Kiedy słyszą: „Dzieci powinno być widać, a nie słychać!”, uczą się, że nie mają prawa do swobodnej wypowiedzi i same muszą cenzurować swoje słowa. Co ciekawe, po wymierzeniu kary wielu rodziców zaczyna martwić się naruszeniem swoich relacji z dzieckiem. Typowe jest, że wyrażają swoją obawę w postaci żądania: „A teraz uściskaj tatusia i zapomnijmy o tym”. Lub mniej bezpośrednio jako pytanie: „Będziemy znowu przyjaciółmi?”. Jak na ironię, dokładnie takie samo zdanie dorośli zwykle wypowiadają, zrywając ze sobą: „Czy nie moglibyśmy pozostać przyjaciółmi?”. Uczucie niezręczności i zwątpienia jest w tej sytuacji jak najbardziej uzasadnione. Żonglując konsekwencjami i karami, rodzice stopniowo niszczą swoje relacje z dziećmi. Zrzucają z siebie wszelką odpowiedzialność za zaistniały konflikt i odwracają sytuację tak, by dziecko stało się stroną winną. Ten sposób postępowania podkopuje nie tylko wiarę dziecka w rodziców, ale również jego poczucie własnej wartości.

Sprawiedliwość
Dla wielu rodziców lwią część procesu wychowania stanowi krytykowanie i poprawianie dzieci, kiedy zachowują się niewłaściwie. W takich sytuacjach dzieci muszą przyznać, że coś zrobiły źle lub pokazać, że odczuwają wyrzuty sumienia. Zgodnie z tym modelem rodzice są odpowiedzialni za to, by dziecko uzmysłowiło sobie, że faktycznie zawiniło. Dopiero po przyznaniu się do winy może zacząć zmieniać się na lepsze.
Jaki sposób myślenia dał początek następującym dobrze znanym powiedzeniom:
• Wstydź się!
• Powinieneś się za siebie wstydzić!
• Nie wstyd ci za siebie?
W systemie wychowywania, w którym każdy konflikt pomiędzy rodzicami a dziećmi można wytłumaczyć brakiem lub porażką procesu wychowawczego, pojęcie sprawiedliwości wprowadzono jako wytyczną dla tych, którzy sprawują władzę. W praktyce pozwala ono dorosłym utwierdzić się w przekonaniu, że przed wymierzeniem kary dziecko rzeczywiście było winne. Dzięki temu rodzice nie koncentrują się na przemocy, którą stosują, lecz na niesprawiedliwości, jakiej by się dopuścili, gdyby ukarali dziecko, które w rzeczywistości było niewinne. Paradoksalną konsekwencją tak pojętej sprawiedliwości jest fakt, że dzieci protestują tylko w sytuacjach, kiedy zostają ukarane za coś, czego w rzeczywistości nie zrobiły. Bardziej ogólne – oraz głęboko niesprawiedliwe – poczucie „bycia tym złym” stało się normą. Stało się normalnym stanem umysłu dzieci wychowywanych w systemie, w którym krytycyzm rodziców uznawano za kamień węgielny edukacji i wychowania. Pojęcie sprawiedliwości grało rolę również w rodzinach, w których rodzice czynili ogromne wysiłki, by nie traktować swoich dzieci niejednakowo. Zgodnie z ich sposobem rozumowania dzieci – bez względu na to, jak bardzo się od siebie różnią – powinny dostawać wszystkiego po równo: te same prezenty, te same nagrody, te same kary i takie samo wychowanie. W rezultacie niektóre dzieci otrzymywały to, czego naprawdę potrzebowały, a inne nie – na zasadzie rzutu monetą, orzeł lub reszka. Rodzice jednak mogli spać spokojnie utwierdzeni w przekonaniu, że postępują „sprawiedliwie”. Opisany przeze mnie zestaw wartości wywodzący się ze staroświeckiej koncepcji natury dziecka jest nadal szeroko praktykowany w wielu zakątkach świata. Bez względu na to, co o nim sądzimy, musimy przyznać, że tradycyjne metody wychowawcze wykazują dużą skuteczność, a przynajmniej kiedyś tak było. Jednak cel takiego wychowania – ukształtowanie dzieci, które się dobrze zachowują – jest błędny. Jego kwintesencja to przestroga, którą notorycznie słyszeliśmy w okresie dorastania: Zachowuj się dobrze, tak żeby inni ludzie widzieli, że otrzymałeś odpowiednie wychowanie! Priorytety naszych rodziców opierały się na powierzchownych celach: utrzymywania dobrych stosunków z innymi, grzecznego zachowania się, dostosowania się, odpowiedniego odzywania się oraz mówienia „dziękuję”, „miło pana poznać” i „dziękuję za gościnę”. Nie oczekiwano, że dzieci będą sobą . Oczekiwano, że będą grać, dokładnie tak jak aktor w teatrze. I dokładnie tak jak aktorzy miały uczyć się swych ról. Teraz, wiele lat później, łatwo jest się mądrzyć, wiedząc o dzieciach dużo więcej, niż wiedzieli nasi rodzice. Musimy pamiętać, że ci rodzice, którzy nadal uparcie trwają przy wizji rodziny jako strukturze władzy, robią tak ze szczerego przekonania, że jest ona najlepsza dla ich dzieci i wcale nie uważają swego sposobu wychowania za przejaw władzy.

Brak komentarzy: